Forum Sanktuarium Strona Główna  
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 No to ja sobie pozwolę w tej karczmie zasiąść pierwszy. Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Shastaan
Administrator



Dołączył: 22 Sty 2007
Posty: 331 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z woli Shilen.

PostWysłany: Śro 3:04, 24 Sty 2007 Powrót do góry

Velthler nadal oddychał szybko. Tętno nadal miał przyspieszone. Niepewnie zerknął w stronę wejścia do komnaty schylając się nad ciałem pokonanego gladiatora. Przewagę miał potężną. Poszło błyskawicznie. Aż za szybko. Brygandyna nie mogła wytrzymać uderzenia Mieczem Legionu.

Spojrzał na twarz chłopca leżącego na posadzce katakumb i pokrecił głową. Bezsensowna wojna. Ta wojna nie powinna mieć miejsca. Żadna taka wojna…

Nagle zauważył drgnięcie powieki.

- Vith! - Zaklął i zaczął działać. Wiedział, że ma mało czasu. Telepatycznie wezwana odsiecz Eithel była już na pewno w drodze.

Błyskawicznie wyjęty zza pasa nóż zatopił pod żuchwa, dokładnie tak jak uczył go Khurm. Nie było już szans na dalszą komunikację. Wskrzeszą go. Shastaan wstał i rozejrzał się szybko. Kubiki nie wygasną wystarczająco długo. Nadal czuł działanie eliksirów i aur. Nic nie trzeba było odnawiać. Ostrożnie przeszedł do korytarza.

Nawet tu, w Katakumbach Napiętnowanych, zwabione potwory, które normalnie nie stanowiłyby dlań żadnego zagrożenia, mogły stanowić o przegranej w walce ze świetnie wyszkolonym wojownikiem.

- Ul’mubar! – wykrzyczał zaklęcie aktywujące zwój teleportacji nie spuszczając z oczu wejścia do korytarza. Czekał.

Kroki. Bieg. Głosy. Dźwięk kapsuł ładowanych w broń. Kroki. Jeszcze tylko kilka sekund. Kroki…

W korytarzu pojawił się łucznik. Błękitno białe godło Eithel na pagonach lekkiej zbroi Velthler zobaczył natychmiast. Cięciwę przezornie naprężoną już wcześniej również. Może chybi…

Potężne uderzenie w prawy bark pozbawiło go na moment równowagi. Czar teleportacji został przerwany. Druga strzała uderzyła już w tarcze. Zerwał się w stronę łucznika odbijając kolejne groty. Jesteś mój, blady. Łucznik nie miał z nim szans. Żaden łucznik nie miał z nim szans. Odruchowo rzucane zaklęcia nie zostały odparte. Legion wibrował mocą kapsuł. Pozostało tylko do elfa dobiec…

Kątem oka zobaczył sylwetkę mrocznej. Godło Eithel. Miecz Cudów. Zawrócił błyskawicznie i pobiegł wgłąb sali chowając się przed magiem. Część uwagi poświęcił tarczy by moc zignorować jasnego. W biegu zaczepił jednego z agresywnych potworów. Za plecami usłyszał zaklęcie. Oczy zamknęły mu się same.

*

Świadomość przywrócił mu cios zwabionego potwora. Gdy tylko ustalił kierunek, runął na maga z tarczą skierowaną na łucznika. Po drodze rzucił hex. I zasnął.

*

Obudził go cios zadany przez potwora. Dobiec. Tylko dobiec… Sen.

*

Kolejny cios. Dobiec… Znów świst strzał. Tym razem nie lecących w niego. Odparł sen. Bestia nie biegła już za nim, nie miał już go kto wybudzić, łucznik pojął zamysl. Nie dobiegnę. Aura obrony ostatecznej. Piorun. Paraliż zadziałał. Osłabienie ataku łucznika. Trucie na maga, lód, wyssanie, kolejne, lód, wyssanie. Kolejne godła Eithel. Aura obrony ostatecznej potrwa jeszcze chwile tylko. Custodia. Może nie zaatakują. Wyssanie, lód… Zaatakują. Muszą. Na wojnie nie ma przyjaźni.

Telepatyczną wiadomość posłał wręcz bezwiednie.
Doer. Usstan el, khal’abbil.

Wyssanie. To nawet nie jest moja wojna…Lód.
Tym razem oczy już mu się nie zamknęły. Z chwilą, gdy aura obronna straciła swą moc, ciemność ogarnęła go pomimo szerokości z jaką były otwarte.


***


Z trudem otworzył oczy. Zamajaczyła nad nim postać Rosa. Znów się śmiać będą. Głęboko wciągnął powietrze w płuca. Wzrok wyostrzył się. Wokół roiło się od czerwonych krzyży.

- Czemu zawdzięczam tak liczne przybycie? – Wymamrotał z trudem i rozejrzał się.

Za Rosem, w zakręcie korytarza stali Golber i Khurm. Po drugiej stronie Val i Turkur. W środku stali magowie i Rengal, obejmujący wszystkich energią tańców. Nikt nie stał w przypadkowym miejscu. Wszyscy byli skupieni.

- Nie sil się na dowcip tylko podnoś dupę, - rzucił cicho Ros nie przerywając gestów magicznie wracających Shastaanowi siły – jeszcze stad nie wyszliśmy.

- Idą. – Szepnął Vaxalothl wyłaniając się zza rogu.

____

Historia, jak się zapewne domyślacie, nie jest oparta na faktach. Kilka sytuacji jakie mnie spotkały zebranych w jedno zdarzenie ubarwione takimi, które mnie nie spotkały. Ot, moje spojrzenie na kwestie 'jak powinna wyglądać wojna' i jak wyobrażam sobie odpowiednie zachowanie SK w tego typu sytuacji.

Prosze o trzymanie sie jakiejs konwencji i SPOJNOSC w tym temacie. Nie wrzucajcie osobnych postow. Kontynuujcie poprzedni.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Shastaan dnia Pon 14:11, 29 Sty 2007, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Elaraldur




Dołączył: 22 Sty 2007
Posty: 96 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 10:31, 24 Sty 2007 Powrót do góry

Shastaanie... nie ty jeden sobie tak wojne wyobrazasz, miłoby bylo gdyby to wszystko tak sie dzialo, lecz czy przy tej wojnie jest to takie proste?
Przeciez wszyscy mamy dosc tych zmagan z nimi, przeciez tyle razy przelalem krew dla dobra sojuszu, tyle razy moc mej magii zwaliła z nog wojownikow Eithel, tyle razy... zresztą <jego glos byl zimny>... Masz racje ta wojna nie jest nasza...<powiedzial stanowczo i zdecydowanie> <spuscil glowe w dol>
dlaczego walczymy?, dlaczego sie tak staramy?, dlaczego nie mamy wynagrodzenia?
Co my wogole robimy? Zastanowmy sie wszyscy... <usiadl obok przyjaicela i czekał>


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Althorn




Dołączył: 24 Sty 2007
Posty: 36 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 20:18, 24 Sty 2007 Powrót do góry

Mroczny mag , dosc watlej postury , wygladajacy juz slabo gdyz wiek jego byl juz sedziwy,polujac na wyludnonych bagnach, uslyszal w swojej glowie wolanie o pomoc i tej samej chwili jego krzyz zaswiecil na czerwono.
Tak , to byl jeden z Sanktuarczykow. W pospiechu wyciagnal zwoj ucieczki...

-Obym zdarzyl- mamrotal do siebie......

-Jestem juz w miescie , zdarze....teraz jeszcze chwile na piechote i bede na miejscu...

Ale ten krotki kawek drogi do katakumb zaczal sie wydluzac jakby mial do przebycia pol Krolestwa Aden.....W jego glowie zaczely sie kolatac rozne mysli...

-Nie jestem w stanie obronic wszystkich.....to nie wojna dla nas...ale kto przypuszczal , ze tak szybko bedziemy musieli stanac do walki pod nowym sztandarem.....ale przeciez chcielismy tego....nowego doswiadczenia.
Nagle poczul mocne uderzenie strzaly w plecy....Lucznicy Eithel....lsniace jasne zbroje i te luki....mial tylko nadzieje ze te luki nie odbiara mu duszy....wiedzial ze nie ma czasu na planowanie taktyki.....skierowal zaklecie snu na jednego z lucznikow....nie odparl....

-No to bedziecie gryzli piach!-...szybko skierowal magie otchlani wiatru na drugiego..
-Taaak , nie ma litosci!
Po dwoch nastepnych huraganach lucznik pada.....ale jedna strzala wbila sie w ramie maga....
-Zdarzyles.....ale nie pomoze to Twojemu kompanowi....

Kiedy ucinal sobie "pogawedke" z konajacym lucznikiem , nie zauwazyl ze drugi z nich sie przebudzil.....widzial ze jezeli lucznik dobrze trafi nie przezyje tego starcia....tylko jedno go moze uratowac....czar mrocznej otchlani......zaczyna wypowiadac zakleci, widzi jak lucznik napina swoj luk dusz .....dostaje strzala w bark....

-Tylko na to Cie stac?-..powiedzial z lekkim usmiechem , bo wiedzial ze to da mu czas na nastepne czary. Wypowiedziane zaklecie maga otworzylo otchlan ciemnosci.....dwa nastepne ataki wyssania zycia zregenerowaly go prawie do konca

-To juz Twoj koniec>....Lucznik najprawdopodobniej wzial to do siebie....zaczyna uciekac....mag istynktownie rzuca spowolnienie i dobija lucznika....

<Co ja robie?....dosc tej zabawy....>
Nagle uswiadomil sobie ze wojna jest jego strawa , ze lubi uczucie bulgoczacej krwi w zylas od nadmiaru adrenaliny....ale to nie mialo znaczenia....Byl liderem czerwonych krzyzy....i jego indywidulane pobudki moga zniszczyc caly sens jego wspolnoty....<Czas z tym skonczyc...>pomyslal.....cokolwiek mialo to znaczyc...

Dobiegal do katakumb....widzial juz wejcie.....


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Valenaris




Dołączył: 22 Sty 2007
Posty: 140 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z piekła rodem...

PostWysłany: Sob 18:59, 27 Sty 2007 Powrót do góry

Kilka dni później...

Valenaris przybył do karczmy. Jak zwykle, wrócił do niej nieco poobijany, za nim wbiegł truchtem mały smok, Saarling. Mroczny siadł na krześle i oddał się swojej rutynowej czynności ostrzenia miecza. Klinga mimo upływu lat błyszczała jak nowa, jednak od czasu do czasu trzeba było poprawić jej brzegi.
Saarling, lekko podenerwowany zaczął szarpać go za wystającą u dołu część Dooma... Valenaris zerknął na smoka.
-Hmm... mam coś dla ciebie. Mam nadzieję, że ci zasmakuje - wyjął z plecaka jeszcze świerze, dzięki kilku zabiegom, mięcho Eithela. Ostatnią rzecz, która przypominała mu o bezsensownej wojnie.
-Miałem ci to dać wieczorem, ale co mi tam - dziecię smoka zaskrzeczało z podekscytowania, gdy rycerz rzucił mu pokarm.
Taaak, niechaj wszytkie pamiątki po tej parszywej wojnie znikną. Lepiej spojrzeć w przyszłość - pomyślał.
Dało się słyszeć mlaśnięcia i chrupanie miażdżonych kości w potężnym uścisku szczęk smoka.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Elaraldur




Dołączył: 22 Sty 2007
Posty: 96 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 21:50, 27 Sty 2007 Powrót do góry


Elarku, pozwolilem sobie usunać Twój wpis bo chcialbym by ten temat trzymal sie nieco klimatu. LoLe w innym ;] Nie gniewaj sie. /Shastaan



Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Sivar




Dołączył: 23 Sty 2007
Posty: 114 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świątynia Shilen [SHILEN nie SHILIEN]

PostWysłany: Pon 7:57, 29 Sty 2007 Powrót do góry

Do karczmy powolnym krokiem zbliżał się mroczny elf. Odziany w coś, co możnaby nazwać lekką zbroją (choć równie dobrze możnaby nazwać wdziankiem kochającego inaczej) Niebieskiego Wilka. Wisior na szyi wskazywał na kapłana. Krok jego był niepewny, nieco nierówny, zataczał się, krwawił z rozlicznych, choć stosunkowo płytkich ran. Martwe spojrzenie utkiwone było w wrotach karczmy. Przyśpieszony oddech sugerował, iż mroczny biegł, choć jego stan praktycznie to uniemożliwiał.

Kilka kroków przed drzwiami karczmy zwalił się na twarz.
- Na wszystkie demony Shilien... Ostatni raz piłem z krasnoludami - wybełkotał do siebie, zaś pusta flaszka bimbru wypadła z martwiejących palców i potoczyła się pod próg.

Niewidoczny dla nikogo, prócz wyszkolonego kapłana, duch unosił się nad ciałem. Sivar patrzył na siebie z niesmakiem.
- Jak nisko upadłem... - mruknął pod nosem kręcąc głową - Pozostaje mieć nadzieję, że ktoś mnie znajdzie i podniesie... <westchnął smętnie>


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Shastaan
Administrator



Dołączył: 22 Sty 2007
Posty: 331 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z woli Shilen.

PostWysłany: Pon 9:34, 29 Sty 2007 Powrót do góry

Velthler siedzial, wlasciwie lezal, w lawie karczmy oparty o sciane. W jednej rece trzymal osmy tom dziela Mistrza Jordana, druga zas wspierala puchar z grzanym winem. Nie czytal. Byl rozanielony. Podziwial sęki i słoje w belkach stropu karczmy i rozmyslal nad tym jak ladny moze sie wydawac drewniany strop na pamiec znanej karczmy w stanie rozanielenia. Dobre wino. Dobre i nie rozcienczone - cztery puchary wystarczyly by go rozanielic...

Nagle, kontemplacje przerwal mu huk zza drzwi karczmy. Nie zwrocilby na niego uwagi gdyz brzmial jakby ktos upuscil wór z mąką gdyby nie fakt, ze zaraz po nim uslyszal toczace się szkło i cicha klatwe. Cos o demonach.

Vidorna nie bylo dawno. To Sivar pewnie. Pomyslal.

Rozejrzał sie po karczmie w poszukiwaniu kogos, kto mialby ochote sprostac wyzwaniu "wora z mąką". Nie chcialo mu sie ruszac. Byl rozanielony.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Rosentrit




Dołączył: 22 Sty 2007
Posty: 72 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 11:45, 29 Sty 2007 Powrót do góry

Był wieczór, kolejny wieczór w pokoju na piętrze karczmy. To była piękna karczma, była ich karczmą. Tu się spotykali, tu spożywali to parszywe jadło i to, jakże zaskakujące dobre wino…ale najważniejsze wspomnienie związane z karczmą to krzyż. Tak, to właśnie tutaj otrzymał krzyż, który obracał właśnie w palcach swej dłoni. Mimo, że krzyż był krwiście czerwony i po dłuższym wpatrywaniu można było dojrzeć przelewającą się, wręcz wrzącą, w nim krew Rosentrit nie był spokojny. Owszem krwią wielu wrogów nasycił dar od Turkura ale to nie była krew jego wrogów…Krzyż był skażony. Umysł kapłana też ucierpiał. Bogowie się gniewali to było pewne…tyle wypowiedzianych modlitw w ostatnim czasie, tyle wymuszonych modlitw. I wszędzie krew, krew jego przyjaciół, która przelewała się bezsensownie, po części z jego winy. Co się z nami stało? Co się z nami stanie? Wizje przestały go nawiedzać ostatnio. Nie nabrał jeszcze sił. Umysł cierpiał. Był tylko jeden sposób, żeby o tym nie myśleć. Pomysł był już realizowany od kilku dobrych dni. Ale realizacja została utrudniona….wino się skończyło, a kapłan nie był w stanie nawet wydobyć z siebie słowa i wezwać karczmarza. Siedział na swym łożu, oparty o ścianę, w jednej ręce trzymał krzyż, w drugiej pustą butelkę po winie, myślał, a jego umysł cierpiał…..

Niedostateczny. Brak zwiazku z poprzednim postem. Poprawic Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Rosentrit




Dołączył: 22 Sty 2007
Posty: 72 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 15:06, 29 Sty 2007 Powrót do góry

Jego umysł wciaz cierpiał. Z dolnego pietra bylo slychac huk, jakby ktos rzucił na drewniana posadzke wór mąki. Kapłan się zamyślił - znowu chleją beze mnie


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Malekith




Dołączył: 25 Sty 2007
Posty: 31 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z twego koszmaru

PostWysłany: Pon 15:27, 29 Sty 2007 Powrót do góry

<wybudzony ze snu>

A ci znowu piją i dać spać nie dadzą, a na dodatek rzucają się jakimiś workami.Pijaki jedne!!!

<przewrócił się na bok i zasnął natychmiast>


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Valenaris




Dołączył: 22 Sty 2007
Posty: 140 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z piekła rodem...

PostWysłany: Pon 18:33, 29 Sty 2007 Powrót do góry

Rycerz schował miecz do pochwy. Zerknął na smoka, który zaczął się łasić zadaowolony ze smacznego posiłku. Na jego wargach dało się dostrzec szkarłatne plamki, które nieustannie oblizywał. Mroczny wyprostował nogi i zaplótł palce za karkiem, wpatrując się w kominek. Z zadumy wyrwał go dudniący dźwięk dobiegający z zewnątrz. Mroczny powstał z krzesła i wyszedł z karczmy. Zaczął iść dróżką o mało nie przewracając się o jakiś wystający kształt. Przyjżał się mu dopiero odzyskawszy równowagę i po chwili dostrzegł w nim swego przyjaciela. Sivar leżał w przejściu i spał sobie w najlepsze. Valenaris uśmiechnął się pod nosem i wziął go na plecy, po czym zaniósł do najbliższej pustej izby w karczmie. Mroczny wyszedł z izby i nagle poczuł lekkie mrowienie. Wzrok mu się wyostrzył, jego ciało stało się lżejsze, wypełnione energią. Minęła północ i zmysł cienia dał o sobie znać. Rycerz odwołał smoka i wybiegł z karczmy pochylając się bojowo. Ciemność i lekki chłód otaczał go z każdej strony. Jak co noc, ktoś przechodzący w pobliżu usłyszałby metaliczny dźwięk miecza i ryk konających bestii...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Malekith




Dołączył: 25 Sty 2007
Posty: 31 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z twego koszmaru

PostWysłany: Pon 20:38, 29 Sty 2007 Powrót do góry

<przebudzil sie>

Tego zawiele <mruknol pod nosem> jak nie jakies rzucanie sie workami to teraz jakies krzyki.
<wstał z lóżka i zalorzyl jakies spodnie i koszule a miecze przewiesil przez plecy i wyszedl z pokoju kierujac sie do glownej sali w karczmie>
Ale smietnik. Chyba sobie troszke popili przyjaciele a mnie nawet nikt nie obudzil.
<rozgladajac sie zobaczyl jakies skrawki jakiegos miesa, pijanego Shastanka spiacego przy stole, ale najbadziej bylo dziwne to, że drzwi od karczmy sa otwarte. Szybkim ruchem wyjol miecze i wyszedl na zewnatrz. Noc byla ciemna wiec kierowal sie ostroznie do przodu gdy zobaczyl stojacego Valenarisa z wyciagnietym mieczem>
Val co sie dzieje i co to za dzwieki <stanol kolo Valenarisa gotowy na wszystko a jego miecze lsnily w swietle ksiezyca>
No moze dziesiejszej nocy zasmakujecie troszke krwi <po tych slowach usmiech pojawil sie na twarzy Malekitha a miecze wydaly z siebie delikatny dzwiek zachwytu>


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Sivar




Dołączył: 23 Sty 2007
Posty: 114 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świątynia Shilen [SHILEN nie SHILIEN]

PostWysłany: Pon 22:53, 29 Sty 2007 Powrót do góry

Powieki uchylają się z trudem... W głowie huczy, jakby stado szalonych krasnoludów tłukło weń młotami... Ból zresztą podobny... W gradle suszy, jak na Mrówczych Pustkowiach... Parę strzępków wspomnień minonej nocy...
- Co ja tam wyprawiałem? - mruknął Sivar, a w zasadzie próbował mówić, gdyż przepalone alkocholem gardło odmówiło posłuszeństwa.

Z trudem zwlókł się z łóżka. Po kilku próbach udało mu się w końcu rzucić zaklęcie uzdrawiające. Poczuł moc Shilien, spływającą rozkosznym żarem najpierw po ramionach, dłoniach, a na koniec otaczającą go całego, leczącą spalone gardło, regenerującą najmniejsze nawet zadrapanie. Rzucił jeszcze oczyszczenie, by usunąć resztki alkocholu z organizmu - i wszelakie jego pochodne, przez które tak niemiłosiernie chciało się pić (i to o dziwo coś bezalkocholowego - sic!).

Usiadł i krytycznym spojrzeniem przetasował swoją zbroję. Niemniłosiernie brudna, porysowana, podziurawiona w paru miejscach... Westchnął i otworzył portal do swej komnaty w kazamatach świątyni, ruszając na poszukiwanie jakiegoś w miarę sensownego zaklęcia, którym mógłby przywrócić pancerzowi jego dawną świetność.

- To był ostatni raz... - obiecał powietrzu po czym westchnął. Zawsze tak mówię - pomyślał.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Shastaan
Administrator



Dołączył: 22 Sty 2007
Posty: 331 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z woli Shilen.

PostWysłany: Wto 10:26, 30 Sty 2007 Powrót do góry

To ostatni raz. Pomyslal Velthler zrywajac sie na rowne nogi z lawy w karczmie pelnej ludzi schodzacych sie dopiero na biesiade. Kazdy z nich obdarowal go spojrzeniem godnym scierwojada lub ghoula. Ostatni raz...

W kacie sali, przy tym stoliku co zwykle, pokladali sie na jego widok ze smiechu mezczyzni z krzyzami na pagonach.

Ostatni raz...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Valenaris




Dołączył: 22 Sty 2007
Posty: 140 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z piekła rodem...

PostWysłany: Śro 18:11, 31 Sty 2007 Powrót do góry

Valenaris skinął przyjacielsko na Malekitha.
- Ręce mnie świerzbią. Mam ochotę upolować wielkiego niedźwiedzia - zachichotał. - Zedrzemy zeń skórę i zrobimy ładny dywan w karczmie, zaś sam niedźwiedź posłuży nam za zakąskę do wina.
Rycerz umilkł i chwilę nie odzywał się. Jego długie, spiczaste uszy poruszyły się nieznacznie, jakby coś wychwyciły.
- Tam, parę kroków na północ - wskazał dłonią - jest gęstszy las, w którym zwierzę żeruje. Przy odrobinie szczęścia, uda się nam go osaczyć.
Mroczny Elf poszedł bezszelestnie we wskazanym kierunku...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)