Autor Wiadomość
Rosentrit
PostWysłany: Czw 0:57, 01 Lut 2007   Temat postu:

Leżał dalej w swym łożu. Powoli dochodził do siebie. Odzyskiwał siły. Czuł, że wizje pojawią się lada dzień. Znał dobrze to uczucie. Miewał wizje od czasu kiedy bawił sięw rycerzy z innym dzieciakami z wioski. Pierwszą jego wizją jaka go nawiedziła był krzyż....

Z dołu słychać było wiele głosów, karczma budziła sie do życia. Zapewne już się obudzili, a to oznacza, że czeka nas poranne polowanie Jeszcze raz obrócił w dłoni Krzyż, uśmiechną się do swoich myśli, sięgną po sztylet i wyszedł ze swego pokoju.
Malekith
PostWysłany: Śro 23:47, 31 Sty 2007   Temat postu:

Idziem na polowanko
Valenaris
PostWysłany: Śro 18:11, 31 Sty 2007   Temat postu:

Valenaris skinął przyjacielsko na Malekitha.
- Ręce mnie świerzbią. Mam ochotę upolować wielkiego niedźwiedzia - zachichotał. - Zedrzemy zeń skórę i zrobimy ładny dywan w karczmie, zaś sam niedźwiedź posłuży nam za zakąskę do wina.
Rycerz umilkł i chwilę nie odzywał się. Jego długie, spiczaste uszy poruszyły się nieznacznie, jakby coś wychwyciły.
- Tam, parę kroków na północ - wskazał dłonią - jest gęstszy las, w którym zwierzę żeruje. Przy odrobinie szczęścia, uda się nam go osaczyć.
Mroczny Elf poszedł bezszelestnie we wskazanym kierunku...
Shastaan
PostWysłany: Wto 10:26, 30 Sty 2007   Temat postu:

To ostatni raz. Pomyslal Velthler zrywajac sie na rowne nogi z lawy w karczmie pelnej ludzi schodzacych sie dopiero na biesiade. Kazdy z nich obdarowal go spojrzeniem godnym scierwojada lub ghoula. Ostatni raz...

W kacie sali, przy tym stoliku co zwykle, pokladali sie na jego widok ze smiechu mezczyzni z krzyzami na pagonach.

Ostatni raz...
Sivar
PostWysłany: Pon 22:53, 29 Sty 2007   Temat postu:

Powieki uchylają się z trudem... W głowie huczy, jakby stado szalonych krasnoludów tłukło weń młotami... Ból zresztą podobny... W gradle suszy, jak na Mrówczych Pustkowiach... Parę strzępków wspomnień minonej nocy...
- Co ja tam wyprawiałem? - mruknął Sivar, a w zasadzie próbował mówić, gdyż przepalone alkocholem gardło odmówiło posłuszeństwa.

Z trudem zwlókł się z łóżka. Po kilku próbach udało mu się w końcu rzucić zaklęcie uzdrawiające. Poczuł moc Shilien, spływającą rozkosznym żarem najpierw po ramionach, dłoniach, a na koniec otaczającą go całego, leczącą spalone gardło, regenerującą najmniejsze nawet zadrapanie. Rzucił jeszcze oczyszczenie, by usunąć resztki alkocholu z organizmu - i wszelakie jego pochodne, przez które tak niemiłosiernie chciało się pić (i to o dziwo coś bezalkocholowego - sic!).

Usiadł i krytycznym spojrzeniem przetasował swoją zbroję. Niemniłosiernie brudna, porysowana, podziurawiona w paru miejscach... Westchnął i otworzył portal do swej komnaty w kazamatach świątyni, ruszając na poszukiwanie jakiegoś w miarę sensownego zaklęcia, którym mógłby przywrócić pancerzowi jego dawną świetność.

- To był ostatni raz... - obiecał powietrzu po czym westchnął. Zawsze tak mówię - pomyślał.
Malekith
PostWysłany: Pon 20:38, 29 Sty 2007   Temat postu:

<przebudzil sie>

Tego zawiele <mruknol pod nosem> jak nie jakies rzucanie sie workami to teraz jakies krzyki.
<wstał z lóżka i zalorzyl jakies spodnie i koszule a miecze przewiesil przez plecy i wyszedl z pokoju kierujac sie do glownej sali w karczmie>
Ale smietnik. Chyba sobie troszke popili przyjaciele a mnie nawet nikt nie obudzil.
<rozgladajac sie zobaczyl jakies skrawki jakiegos miesa, pijanego Shastanka spiacego przy stole, ale najbadziej bylo dziwne to, że drzwi od karczmy sa otwarte. Szybkim ruchem wyjol miecze i wyszedl na zewnatrz. Noc byla ciemna wiec kierowal sie ostroznie do przodu gdy zobaczyl stojacego Valenarisa z wyciagnietym mieczem>
Val co sie dzieje i co to za dzwieki <stanol kolo Valenarisa gotowy na wszystko a jego miecze lsnily w swietle ksiezyca>
No moze dziesiejszej nocy zasmakujecie troszke krwi <po tych slowach usmiech pojawil sie na twarzy Malekitha a miecze wydaly z siebie delikatny dzwiek zachwytu>
Valenaris
PostWysłany: Pon 18:33, 29 Sty 2007   Temat postu:

Rycerz schował miecz do pochwy. Zerknął na smoka, który zaczął się łasić zadaowolony ze smacznego posiłku. Na jego wargach dało się dostrzec szkarłatne plamki, które nieustannie oblizywał. Mroczny wyprostował nogi i zaplótł palce za karkiem, wpatrując się w kominek. Z zadumy wyrwał go dudniący dźwięk dobiegający z zewnątrz. Mroczny powstał z krzesła i wyszedł z karczmy. Zaczął iść dróżką o mało nie przewracając się o jakiś wystający kształt. Przyjżał się mu dopiero odzyskawszy równowagę i po chwili dostrzegł w nim swego przyjaciela. Sivar leżał w przejściu i spał sobie w najlepsze. Valenaris uśmiechnął się pod nosem i wziął go na plecy, po czym zaniósł do najbliższej pustej izby w karczmie. Mroczny wyszedł z izby i nagle poczuł lekkie mrowienie. Wzrok mu się wyostrzył, jego ciało stało się lżejsze, wypełnione energią. Minęła północ i zmysł cienia dał o sobie znać. Rycerz odwołał smoka i wybiegł z karczmy pochylając się bojowo. Ciemność i lekki chłód otaczał go z każdej strony. Jak co noc, ktoś przechodzący w pobliżu usłyszałby metaliczny dźwięk miecza i ryk konających bestii...
Malekith
PostWysłany: Pon 15:27, 29 Sty 2007   Temat postu:

<wybudzony ze snu>

A ci znowu piją i dać spać nie dadzą, a na dodatek rzucają się jakimiś workami.Pijaki jedne!!!

<przewrócił się na bok i zasnął natychmiast>
Rosentrit
PostWysłany: Pon 15:06, 29 Sty 2007   Temat postu:

Jego umysł wciaz cierpiał. Z dolnego pietra bylo slychac huk, jakby ktos rzucił na drewniana posadzke wór mąki. Kapłan się zamyślił - znowu chleją beze mnie
Rosentrit
PostWysłany: Pon 11:45, 29 Sty 2007   Temat postu:

Był wieczór, kolejny wieczór w pokoju na piętrze karczmy. To była piękna karczma, była ich karczmą. Tu się spotykali, tu spożywali to parszywe jadło i to, jakże zaskakujące dobre wino…ale najważniejsze wspomnienie związane z karczmą to krzyż. Tak, to właśnie tutaj otrzymał krzyż, który obracał właśnie w palcach swej dłoni. Mimo, że krzyż był krwiście czerwony i po dłuższym wpatrywaniu można było dojrzeć przelewającą się, wręcz wrzącą, w nim krew Rosentrit nie był spokojny. Owszem krwią wielu wrogów nasycił dar od Turkura ale to nie była krew jego wrogów…Krzyż był skażony. Umysł kapłana też ucierpiał. Bogowie się gniewali to było pewne…tyle wypowiedzianych modlitw w ostatnim czasie, tyle wymuszonych modlitw. I wszędzie krew, krew jego przyjaciół, która przelewała się bezsensownie, po części z jego winy. Co się z nami stało? Co się z nami stanie? Wizje przestały go nawiedzać ostatnio. Nie nabrał jeszcze sił. Umysł cierpiał. Był tylko jeden sposób, żeby o tym nie myśleć. Pomysł był już realizowany od kilku dobrych dni. Ale realizacja została utrudniona….wino się skończyło, a kapłan nie był w stanie nawet wydobyć z siebie słowa i wezwać karczmarza. Siedział na swym łożu, oparty o ścianę, w jednej ręce trzymał krzyż, w drugiej pustą butelkę po winie, myślał, a jego umysł cierpiał…..

Niedostateczny. Brak zwiazku z poprzednim postem. Poprawic Very Happy
Shastaan
PostWysłany: Pon 9:34, 29 Sty 2007   Temat postu:

Velthler siedzial, wlasciwie lezal, w lawie karczmy oparty o sciane. W jednej rece trzymal osmy tom dziela Mistrza Jordana, druga zas wspierala puchar z grzanym winem. Nie czytal. Byl rozanielony. Podziwial sęki i słoje w belkach stropu karczmy i rozmyslal nad tym jak ladny moze sie wydawac drewniany strop na pamiec znanej karczmy w stanie rozanielenia. Dobre wino. Dobre i nie rozcienczone - cztery puchary wystarczyly by go rozanielic...

Nagle, kontemplacje przerwal mu huk zza drzwi karczmy. Nie zwrocilby na niego uwagi gdyz brzmial jakby ktos upuscil wór z mąką gdyby nie fakt, ze zaraz po nim uslyszal toczace się szkło i cicha klatwe. Cos o demonach.

Vidorna nie bylo dawno. To Sivar pewnie. Pomyslal.

Rozejrzał sie po karczmie w poszukiwaniu kogos, kto mialby ochote sprostac wyzwaniu "wora z mąką". Nie chcialo mu sie ruszac. Byl rozanielony.
Sivar
PostWysłany: Pon 7:57, 29 Sty 2007   Temat postu:

Do karczmy powolnym krokiem zbliżał się mroczny elf. Odziany w coś, co możnaby nazwać lekką zbroją (choć równie dobrze możnaby nazwać wdziankiem kochającego inaczej) Niebieskiego Wilka. Wisior na szyi wskazywał na kapłana. Krok jego był niepewny, nieco nierówny, zataczał się, krwawił z rozlicznych, choć stosunkowo płytkich ran. Martwe spojrzenie utkiwone było w wrotach karczmy. Przyśpieszony oddech sugerował, iż mroczny biegł, choć jego stan praktycznie to uniemożliwiał.

Kilka kroków przed drzwiami karczmy zwalił się na twarz.
- Na wszystkie demony Shilien... Ostatni raz piłem z krasnoludami - wybełkotał do siebie, zaś pusta flaszka bimbru wypadła z martwiejących palców i potoczyła się pod próg.

Niewidoczny dla nikogo, prócz wyszkolonego kapłana, duch unosił się nad ciałem. Sivar patrzył na siebie z niesmakiem.
- Jak nisko upadłem... - mruknął pod nosem kręcąc głową - Pozostaje mieć nadzieję, że ktoś mnie znajdzie i podniesie... <westchnął smętnie>
Elaraldur
PostWysłany: Sob 21:50, 27 Sty 2007   Temat postu:


Elarku, pozwolilem sobie usunać Twój wpis bo chcialbym by ten temat trzymal sie nieco klimatu. LoLe w innym ;] Nie gniewaj sie. /Shastaan

Valenaris
PostWysłany: Sob 18:59, 27 Sty 2007   Temat postu:

Kilka dni później...

Valenaris przybył do karczmy. Jak zwykle, wrócił do niej nieco poobijany, za nim wbiegł truchtem mały smok, Saarling. Mroczny siadł na krześle i oddał się swojej rutynowej czynności ostrzenia miecza. Klinga mimo upływu lat błyszczała jak nowa, jednak od czasu do czasu trzeba było poprawić jej brzegi.
Saarling, lekko podenerwowany zaczął szarpać go za wystającą u dołu część Dooma... Valenaris zerknął na smoka.
-Hmm... mam coś dla ciebie. Mam nadzieję, że ci zasmakuje - wyjął z plecaka jeszcze świerze, dzięki kilku zabiegom, mięcho Eithela. Ostatnią rzecz, która przypominała mu o bezsensownej wojnie.
-Miałem ci to dać wieczorem, ale co mi tam - dziecię smoka zaskrzeczało z podekscytowania, gdy rycerz rzucił mu pokarm.
Taaak, niechaj wszytkie pamiątki po tej parszywej wojnie znikną. Lepiej spojrzeć w przyszłość - pomyślał.
Dało się słyszeć mlaśnięcia i chrupanie miażdżonych kości w potężnym uścisku szczęk smoka.
Althorn
PostWysłany: Śro 20:18, 24 Sty 2007   Temat postu:

Mroczny mag , dosc watlej postury , wygladajacy juz slabo gdyz wiek jego byl juz sedziwy,polujac na wyludnonych bagnach, uslyszal w swojej glowie wolanie o pomoc i tej samej chwili jego krzyz zaswiecil na czerwono.
Tak , to byl jeden z Sanktuarczykow. W pospiechu wyciagnal zwoj ucieczki...

-Obym zdarzyl- mamrotal do siebie......

-Jestem juz w miescie , zdarze....teraz jeszcze chwile na piechote i bede na miejscu...

Ale ten krotki kawek drogi do katakumb zaczal sie wydluzac jakby mial do przebycia pol Krolestwa Aden.....W jego glowie zaczely sie kolatac rozne mysli...

-Nie jestem w stanie obronic wszystkich.....to nie wojna dla nas...ale kto przypuszczal , ze tak szybko bedziemy musieli stanac do walki pod nowym sztandarem.....ale przeciez chcielismy tego....nowego doswiadczenia.
Nagle poczul mocne uderzenie strzaly w plecy....Lucznicy Eithel....lsniace jasne zbroje i te luki....mial tylko nadzieje ze te luki nie odbiara mu duszy....wiedzial ze nie ma czasu na planowanie taktyki.....skierowal zaklecie snu na jednego z lucznikow....nie odparl....

-No to bedziecie gryzli piach!-...szybko skierowal magie otchlani wiatru na drugiego..
-Taaak , nie ma litosci!
Po dwoch nastepnych huraganach lucznik pada.....ale jedna strzala wbila sie w ramie maga....
-Zdarzyles.....ale nie pomoze to Twojemu kompanowi....

Kiedy ucinal sobie "pogawedke" z konajacym lucznikiem , nie zauwazyl ze drugi z nich sie przebudzil.....widzial ze jezeli lucznik dobrze trafi nie przezyje tego starcia....tylko jedno go moze uratowac....czar mrocznej otchlani......zaczyna wypowiadac zakleci, widzi jak lucznik napina swoj luk dusz .....dostaje strzala w bark....

-Tylko na to Cie stac?-..powiedzial z lekkim usmiechem , bo wiedzial ze to da mu czas na nastepne czary. Wypowiedziane zaklecie maga otworzylo otchlan ciemnosci.....dwa nastepne ataki wyssania zycia zregenerowaly go prawie do konca

-To juz Twoj koniec>....Lucznik najprawdopodobniej wzial to do siebie....zaczyna uciekac....mag istynktownie rzuca spowolnienie i dobija lucznika....

<Co ja robie?....dosc tej zabawy....>
Nagle uswiadomil sobie ze wojna jest jego strawa , ze lubi uczucie bulgoczacej krwi w zylas od nadmiaru adrenaliny....ale to nie mialo znaczenia....Byl liderem czerwonych krzyzy....i jego indywidulane pobudki moga zniszczyc caly sens jego wspolnoty....<Czas z tym skonczyc...>pomyslal.....cokolwiek mialo to znaczyc...

Dobiegal do katakumb....widzial juz wejcie.....

Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group